Znajdujesz się w: Strona główna > O nas > Legenda o Świętej Pani z czechowickiego zamku.

Legenda o Świętej Pani z czechowickiego zamku.

W zamierzchłych czasach, których już nikt nie pamięta, w Górnym Lesie Zbijowa pośród rozszumiałych sosen i pachnących świerków, które wyciągały swoje długie ramiona aż ku niebu stał piękny drewniany dom. legenda1Osadzony był na samym skraju leśnej otchłani, w której żyły żubry, żbiki, jelenie, sarny i stada wilków. W drewnianym leśnym dworku latem, tuż obok czarownej puszczy, wypoczywał pan z czechowickiego dworu ze swoją rodziną lub jego goście. Miejsce wypoczynku było niezwykle urokliwe. Rano dzwoniły po lesie pachnące, liliowe dzwonki grając do tańca pszczołom, motylom, ważkom i pasikonikom. Wieczorem, gdy słońce chowało swoje złote oblicze za ścianą lasów, rozpoczynały swój koncert zielone żaby i świerszcze polne, tworząc taką harmonię dźwięków, że aż serce drżało z zachwytu. Wokół powietrze przenikał żywiczny zapach rozrosłych sosen i leśnego runa, nic więc dziwnego, że do dworku zajeżdżały często dwa powozy. W jednym gościła piękna młoda panienka - córka hrabiego z czechowickiego zamku wraz ze swoją guwernantką, w drugim - skrzynie pełne ubrań, bielizny i kosze napełnione przednim jadłem oraz gąsiory pełne jałowcowego napitku słodzonego miodem. Nie na wypoczynek przyjeżdżała tu młoda panienka, choć widok stąd na pobliskie Beskidy, hen po Równicę i Czantorię, był wspaniały. Przybywała, aby zająć się dziećmi zbijowskich i mazańcowickich zagrodników. Biedne to były dzieciaki, znały co to głód i chłód. Brudne, obdarte, bose nie umiały czytać ani pisać. Nie wiadomo dlaczego, to miejsce i te dzieci tak ukochała hrabianka. Widocznie Bóg tak chciał. Kiedy rozlegał się turkot nadjeżdżających powozów mącąc ciszę zalegającą wokół, dzieci z radością biegły do pańskiego dworku. Panienka przywiezione ze sobą toboły rozpakowywała z radością rozdając dzieciakom odzież, smakołyki, częstowała bielutkim, pachnącym chlebem i słodkim jak miód napojem. Wraz z guwernantką myła dzieci opatrując i nacierając pachnidłami z ziół ich krostopowatą skórę. Potem siadła w środku obszernej izby, do której promienie słońca niosły ciepłą jasność, i uczyła je czytać i pisać. Dobrze im tak było razem. legenda2_2016-08-19_11-25-50.jpgKiedy ostra zima zawładnęła okolicą, dziec z utęsknienem wyglądały wiosny. Śniegi stopniały, słońce i wiatr osuszyły drogi. Panienka wybierała się w drogę. Święta Pani jedzie, wołały rozradowane i biegły co tchu do leśnego dworku. Pewnego, pięknego wiosennego dnia Święta Pani wybrała się z dziećmi na przechadzkę do lasu. Poszedł z nimi również leśniczy, bo jemu pan przykazał strzec hrabianki jak źrenicy oka. Gdy szli wąską leśną ścieżyną sarenki podbiegały do panienki łasząc się do jej stóp, a ona podawała im do miękkich pyszczków okruchy chleba. Przechodząc koło leśnych kwiatów, ich główki obracały się w jej stronę i pozdrawiały swoją słodką wonią. Wiadomo, posiadała złote serce. Kiedy kierowali się ku leśnej polanie, na której chcieli odpocząć, stało się nieszczęście. Z czarnej, gęstej sosny skoczył na panienkę żbik i wbił się jej w plecy. Żbik!, Żbik! - krzyknęły przerażone dzieciaki. Panienka upadła na ziemię a straszliwy krzyk dzieci zamienił się w łkający lament. Tylko leśniczy nie stracił równowagi ducha. Strzelać do napastnika nie mógł, bo trafiłby panienkę. Podbiegł więc i wgryzającego się w jej ciało zwierza zarżnął długim, myśliwskim nożem. Zemdlona ze strachu i bólu hrabianka, po opatrzeniu rany przez myśliwego, wnet wróciła do przytomności. Blada i drżąca podtrzymywana przez dzieci, wróciła powoli do leśnego dworku. Tam dzieciaki otoczyły hrabiankę troskliwą opieką. Dzien i noc czuwały przy jej łóżku gorliwie i szczerze modląc się o jej zdrowie. Gorące modlitewne prośby zostały wysłuchane. Panienka wracała do zdrowia, po kilku dniach mogła już wstać. Z wdzięcznością uśmiechała się do dzieci i dziękowała im za opiekę. Na pamiątkę szczęśliwego ocalenia, leśniczego nagrodziła oddając mu na własność leśną posiadłość. Tuż obok dworku, na skraju boru kazała postawić duży drewniany krzyż z wyrytą datą cudownego uratowania. Gdy zbutwiał postawiono następny i znów następny. Ponoć ten dzisiejszy, czwarty lub piąty z kolei, również został nadwyrężony zębem czasu. Dziś już nikt nie pamięta, dlaczego właśnie w tym miejscu stoi. My zaś dzięki tej legendzie ocaliliśmy od zapomnienia wdzięczność mieszkańców Zbijowa i Mazańcowic, którzy w taki sposób uczcili pamięć Świętej Pani. Wiemy także dlaczego to miejsce w Czechowicach nosi nazwę Zbijów. Nazwa ta wywodzi się od mieszkańców dawnych, nieprzebytych czechowickich borów dzikich kotów zwanych dawniej zbijami - dziś żbikami, które zamieszkiwały leśną otchłań Górnego Lasu.
"Podania i legendy Czechowic-Dziedzic"